Jeśli szukasz jedynej i słusznej definicji weganizmu nie znajdziesz jej w tym wpisie. Nie lubię przypisywać tego, kim jestem do jakiejś kategorii. Zamykać się w szufladzie z przyklejoną etykietą razem z 79 milionami osób… Podobno tylu na świecie jest wegan i weganek. To dwa razy tyle osób, ile mieszka w Polsce.
Czy dla nas wszystkich weganizm oznacza to samo? Czy mamy takie same nawyki i myślimy w ten sam sposób? A jeśli nie? Kto jest bardziej, a kto mniej wege? Nie mam ochoty tego oceniać. Wkurza mnie gdy ktoś ocenia mój weganizm. Sprawdza na ile jestem spójna w tym, co jem i jakie produkty kupuję.
Zarzuca mnie pytaniami, żeby sprawdzić czy jestem konsekwentna w swoich wyborach. A potem skrupulatnie sprawdza co mam na talerzu i co wkładam do koszyka na zakupy. Po co? Do czego to ma prowadzić? Zdecydowanie nie czuję, że do poprawy losu zwierząt. A chyba o to w tym wszystkim chodzi?
Świat w którym człowiek konsekwentnie kieruje się szacunkiem dla zwierząt jest piękną wizją. Marzę o nim, chociaż wiem, że pewnie go nie dożyję. Widzę jednak ile w zakresie traktowania zwierząt poprawia się każdego roku. Czy te zmiany powinny być szybsze? Jasne, ale to nierealne w rzeczywistości w której większość z nas się wychowała.
Od dziecka oglądamy reklamy w których wesołe krowy biegają po łące, radośnie mucząc, kiedy oddają mleko do kartonu. Na ulicach otaczają nas billboardy z hasłami “Pij mleko, będziesz wielki”. Chodzimy z klasą na wycieczki do zoo, bo tam są takie ładne i słodkie misie. Rodzice kupują nam książeczki o fermie, gdzie świnki i kury beztrosko prażą się w słońcu.
To wszystko wydaje nam się naturalne i normalne. Jesteśmy w tym zatopieni od tak dawna, że trudno wymagać, że z dnia na dzień zrozumiemy, że to fikcja.

fot. Bartosz Zając
Dlatego zamiast sprawdzać czy ktoś postępuje ściśle według definicji weganizmu, oceniać jak szybko i z jakich powodów do tego doszedł, wolę skupić się na pozytywnych zmianach. Doceniać starania ludzi, którzy do tej pory nie wyobrażali sobie życia bez mięsa, ale zdecydowali się na jeden bezmięsny obiad w tygodniu.
Może za jakiś czas to stanie się ich częstszym nawykiem? Spotykam coraz więcej osób, które rozumieją, że zwierzęta to czujące istoty. Coraz rzadziej słyszę pytania “nie jesz mięsa? Olaboga, to co ty w ogóle jesz?!/skąd czerpiesz białko/nie boisz się, że umrzesz? :D”
Jeszcze parę lat temu, nie wyobrażałam sobie, że moja mama może przygotować całkowicie roślinne święta. Kiedy odwiedzam moich znajomych zawsze mają dla mnie jakąś roślinną opcję, którą oni też zjadają ze smakiem. Trudno mi policzyć ludzi w moim otoczeniu, którzy przez ostatnie lata, w jakimś stopniu, zaczęli eliminować mięso, a często też nabiał, z diety.
Czy to by się wydarzyło, gdyby każda z tych osób była oceniana pod kątem tego na ile jest spójna z książkową definicją weganizmu? Nie wiem jak Ciebie, ale mnie zdecydowanie bardziej motywuje, kiedy słyszę “o super, próbujesz wege dania” niż “ej, ale dlaczego nie jesz mięsa tylko raz w tygodniu, a w pozostałe 6 mordujesz zwierzęta?”.
Wiem, że są osoby, które wprowadzają takie rewolucje w swoim życiu z dnia na dzień. Szacun. Naprawdę. Mnie zajęło to lata. To była trudna droga i wiem, że wiele osób, podobnie jak ja, potrzebuje metody małych kroków.
Dla mnie liczy się każda niezjedzona krowa. Każdy nie kupiony bilet do cyrku. Każdy sałatka grecka bez sera zamówiona w tradycyjnej knajpie. Każdy wegański i nietestowany szampon kupiony w drogerii.
Cieszy mnie każda rozmowa, podczas której ktoś zaczyna rozumieć, że zwierzęta czują i należy im się szacunek. Widzę w tym wzrost świadomości i zmiany nawyków i nadzieję na poprawę losu zwierząt. Niezależnie jak to nazwiemy.